O kulturze odpuszczania- czy to na pewno dobry kierunek?
Jeszcze do niedawna obowiązywała doktryna, zgodnie z którą nikt, komu co najmniej nogi nie urwało, nie miał prawa do narzekania. A i ci z dużym uszczerbkiem, i po silnych przeżyciach byli namawiani, by raczej się nie mazgaić i nie zwalniać tempa. Wychowaliśmy pokolenia znerwicowanych perfekcjonistów, którzy za wszelką cenę starali się utrzymać głowę na powierzchni oraz dorobiliśmy się epidemii depresji.
I wtedy weszła ona, cała na biało, kultura odpuszczania. Rankingi popularności zaczęły zdobywać instagramowe konta ze zdjęciami “normalnego” życia (bałagan, niedoczas, płaczące dzieci), na kursach odpoczywania miejsca rozchodziły się jak świeże bułeczki. Młodzi ludzie zmienili rynek pracy, bo porzucają ją za każdym razem, gdy coś im zgrzyta. Większość życiowych niedogodności zyskało miano “dyskomfortu”, “frustracji”, “naruszania praw osobistych”. Nowomowa psychologiczna weszła na salony, trudno spotkać osoby, w których słowniku nie ma określeń “mam takie poczucie…”, “to narusza mój komfort”, “to nie jest sprawiedliwe, domagam się, żeby było inaczej”. Przez chwilę wydawało się, że uciekliśmy spod topora problemów. I to nawet poniekąd prawda. Sęk w tym, że utoczyliśmy sobie sporo nowych. Tak to bywa z bieganiem ze skrajności w skrajność.
W całym zawirowaniu zgubiliśmy z oczu kategorię odporności psychicznej, kompetencję niezbędną dorosłemu człowiekowi do przetrwania. Nie jest użytecznie znosić wszystko bez szemrania, ale równie zgubnym jest sądzić, że niewiele potrzeba, żebym poczuł się źle, poczuł bezsilność. Do gabinetów terapeutycznych zgłaszają się osoby, które nie mogą porozumieć się ze współlokatorami, mają nieprzyjemne rozmowy z rodzeństwem, nie mogą wytrzymać oczekiwań szefa, bo ten sprawdza i rozlicza. Mamy kłopot z włączaniem cierpienia i dyskomfortu w linię życia. Nie chcemy zrozumieć, że wiele kwestii podlega pod kategorię “wytrzymać” a nie pod kategorię “zmienić”.
Nierzadko terapeuci pozwalają się uwieść narracji pacjenta i dołączają do jego kompulsywnego poszukiwania rozwiązań, gdy tak naprawdę jedynym rozwiązaniem jest “wytrzymać”. Nie zauważamy jako specjaliści tego momentu, kiedy poszukiwanie kolejnej optymalizacji, kolejnej drogi, następnego fortelu jest tak naprawdę ucieczką przed wzięciem się z życiem za bary. W procesach terapeutycznych przychodzi czasem taka chwila, kiedy warto postawić trudne pytania:
Kto Ci obiecał, że będzie sprawiedliwie?
Jak uwierzyłeś w to, że tego nie wytrzymasz?
Co musiałbyś umieć, żeby to lepiej znosić?
Skąd pomysł, że zawsze będzie miło a szef nigdy nie okaże dezaprobaty?
Jak zadbasz o siebie inaczej niż poprzez kolejną zmianę?
Pandemia koronowirusa pokazała konieczność zmian w wielu obszarach. Stała się między innymi dobrą okazją do zatrzymania przy kategorii odporności psychicznej. Perfekcjonizm i patologiczna bezradność to dwa krańce tego samego kontinuum. Szczęśliwie po środku jest bardzo dużo miejsca na strategie, dzięki którym nie będziemy się rozpadać na kawałki pod wpływem trudnego miesiąca, cudzego grymasu czy sporu z koleżanką, a jednocześnie zachowamy odwagę do mówienia “stop” nadużyciom. Żeby przybrało to zdrowy wymiar potrzebujemy zrozumieć, że nie wszystko, co nas uwiera czy wkurza to koniec świata. Potrzebujemy też trochę odejść od psychologizowania w przestrzeni społecznej (gdzie żongluje się dość swobodnie określeniami “depresja”, “border”, “agresja”) w kierunku życia, działania, podejmowania wyzwań i znoszenia niedogodności.